Kierowcy i piloci! Jeśli każą wam wykonać zadanie za wszelką cenę a zauważycie mgłę, to przypomnijcie sobie dwie tegoroczne katastrofy.
12 października 2010 doszło do jednego z najkoszmarniejszych wypadków drogowych w Polsce. Zginęło 18 osób w jednym pojeździe i – co rzadko zdarza się przy tak dużej liczbie pasażerów – zginęli wszyscy jadący tym pojazdem (bus przeznaczony był do przewozu trzykrotnie mniejszej obsady).
10 kwietnia 2010 doszło do najtragiczniejszej (wręcz narodowej) katastrofy komunikacyjnej z udziałem polskiego środka lokomocji – zginęło 96 osób i nie ma dnia, aby o tym dramaciei nie mówiono i to w wielu aspektach (nieszczęście, polityka, wybory, krzyż, psychologia, ubezpieczenia, szkolenia, procedury, śledztwo, plotki, stosunki polsko-rosyjskie, teorie spisowe, w tym zamach).
Oba wypadki nie powinny się wydarzyć! W obu wydarzeniach prowadzący swoje bolidy czuli presję wywieraną przez pasażerów i organizatorów podróży, którzy naciskali mniej lub bardziej otwarcie na wykonanie zadania, czyli na dowiezienie ich na czas do miejsca docelowego, bowiem w razie niewypełnienia misji, przewoźnik miałby kłopoty (a co najmniej adresowane doń pretensje). Oba środki transportu nie powinny wystartować na swoją ostatnią trasę z powodu mgły, a jeśli już rozpoczęły podróż, to ich sposób poruszania powinien być zmieniony z powodu fatalnych warunków atmosferycznych uniemożliwiających standardowe poruszanie się po szlaku – bus nie powinien wyprzedzać, zaś samolot nie powinien lądować. Gdyby kierowca busu i piloci samolotu prowadzili swoje wehikuły jako osoby niezwiązane umową (o dotarciu do konkretnego celu i na daną godzinę) z przewożonymi pasażerami (byliby przewoźnikami niezależnymi od organizatorów podróży), to najprawdopodobniej nie doszłoby do obu tragedii.
Jeśli ktokolwiek przebywał w kabinie poruszającej się we mgle, to doskonale wie, że nic nie widać w takim otoczeniu; nawet światła pojazdów nadjeżdżających z przeciwka są widoczne dopiero „w ostatniej chwili”. Nie bez racji ustalono minimalną wysokość poruszania się samolotu we mgle; jeśli cokolwiek zobaczymy poniżej bezpiecznej wysokości, to może być to właśnie „widok z ostatniej chwili”.
Badania powypadkowe dowiodły, że nie dochowano wielu procedur, w tym najważniejszych. Z powodu obu katastrof zostały wszczęte wszelkie możliwe kontrole (także procedur) dotyczące obu kategorii pojazdów (samoloty do przewozu wipów oraz busy do przewozu ludu). Braki kontroli busów i samolotów sprzed wypadków są rekompensowane zmasowanymi kontrolami po katastrofach.
W obu katastrofach Los jednak sobie straszliwie zadrwił – gdyby samolot i bus rozpoczęły swoje wyprawy kilkadziesiąt minut później, nie doszłoby do tych tragedii, bowiem mgła, czyli główny powód obu nieszczęść, dość szybko znikła.
My, Polacy, od małego jesteśmy z dumą informowani, że na frontach wielu wojen walczyliśmy za wszystkich, a jak inni sobie nie radzili, to posyłano tam naszych żołnierzy. Wiemy również, że jeśli inni nie mogli wylądować (a zwłaszcza Rosjanie i to na swoim lotnisku), to nam z pewnością musi się to udać, bowiem „polscy piloci mogą latać nawet na drzwiach od stodoły”, ponadto Bóg nam sprzyja, nie zaś bezbożnikom. Gdzie diabeł nie da rady, to polski pilot da radę, zaś na szosach każdy z nas jest Kubicą, natomiast po kielichu też trafimy do domu autem, jak dawniej huzar na koniu (jednak koń potrafił sam dojść, czego fura jeszcze nie potrafi). Boso i w ostrogach…
Jabłka musiały być zrywane już od rana i we mgle, bo biedni zapomniani (przez naród i rząd) bezrobotni musieli nabijać kasę właścicielom sadów i musieli jechać w ścisku, na skrzynkach lub na stojąco, zaś kierowca z tej piszczącej biedy postanowił wyprzedzać we mgle, nie widząc śmierci nadjeżdżającej z przeciwka. Gdyby to byli zamożniejsi pracownicy, jadący do sadu wypasionym pięknym autobusem w wygodnych fotelach i z zapiętymi pasami, to kierowca oczywiście nie wyprzedzałby po omacku, jak w ten pamiętny wtorek…
Nasi wipi musieli zdążyć na ważne patriotyczne uroczystości, które godnie miały uczcić miejsce kaźni naszych oficerów zabitych w Katyniu w 1940 przez naszych braci Słowian. Żadna inna opcja lądowania (poza Smoleńskiem) nie wchodziła w rachubę ze względów narodowych, patriotycznych – nasza duma i godność by ucierpiała. Z pewnością swoi i zagraniczni karykaturzyści mieliby niezłe używanie, zaś szczerzy przyjaciele Polski dyskretnie tłumiliby uśmieszki. Nie można było do tego dopuścić, podobnie jak nie można było wpuścić Sowietów do Warszawy w 1944 bez dania krwawego świadectwa swej niepodległości.
A gdyby tak bus nie wpadł na ciężarówkę, lecz na niewielki samochód osobowy z prawidłowo jadącą pięcioosobową rodziną, która zostałaby zmasakrowana, natomiast pasażerowie busu byliby tylko ranni? A gdyby tak samolot spadł na dzielnicę mieszkaniową zabijając kilkadziesiąt całkiem niewinnych ludzi? Jak wówczas toczyłyby się dyskusje? Czy byłoby wyłącznie współczucie i zrozumienie dla kierujących i organizujących oba wyjazdy? Bieda i zwalanie wszelkich win na nią oraz ułańska fantazja, to nasze cechy już narodowe!
27 marca 1977 wydarzyła się największa katastrofa w lotnictwie cywilnym. Doszło do niej na Teneryfie (Wyspy Kanaryjskie) i to na ziemi, a nie w powietrzu (sic!). Dwa Boeingi 747 linii PanAm i KLM zderzyły się podczas kołowania w gęstej mgle, która była najważniejszym powodem zderzenia. Zaistniało szereg czynników i – jak to bywa – gdyby nie wystąpił choć jeden z nich, nie doszłoby do tragedii. Holenderska załoga była pod presją ścigania się z czasem, bowiem według przepisów, przedłużone oczekiwanie na start, spowodowałoby przekroczenie dozwolonego czasu pracy. Ponadto młodsza część załogi znajdowała się pod silną presją starszego i nieznoszącego sprzeciwu kapitana. Zginęło 583 ludzi.
28 stycznia 1986 nad Florydą doszło do spektakularnej (na oczach widzów, w tym żegnających rodzin oraz z telewizyjną transmisją dla szkół, bowiem jedną z astronautek była nauczycielka) katastrofy promu kosmicznego „Challenger”. Przez kilka dni prom nie mógł wystartować z rozmaitych powodów i kiedy irytacja oczekiwaniem sięgała zenitu, podjęto decyzję o starcie, mimo znacznego ochłodzenia w dniu startu i mimo wiedzy, że specjalne uszczelki prawdopodobnie nie spełnią swej roli w tak niskiej temperaturze. I tym razem poddanie się presji było psychologicznym powodem kolejnej katastrofy, dotkliwych strat w ludziach, wielkich strat materialnych oraz zmasowanych kontroli i wstrzymania programu lotów kosmicznych.
14/15 kwietnia 1912 roku wydarzyła się najsłynniejsza katastrofa morska – na górę lodową wpadł i zatonął największy, najbardziej luksusowy i najbezpieczniejszy (sic!) statek na świecie (100 lat temu) – „Titanic”. Nie było wprawdzie mgły, lecz pora nocna. Były wprawdzie ostrzeżenia o górach lodowych, ale była także presja (pierwszy rejs statku, ostatni rejs kapitana przed zejściem na ląd na emeryturę, chęć szybkiego przepłynięcia Atlantyku). Los wysyłał zatem ostrzeżenia, ale ludzka pycha była silniejsza od rozumu i ludzkość złożyła życie wielu niewinnych ofiar na ołtarzu postępu.
Mówi się, że mądry Polak po szkodzie (o tym świadczą kontrole procedur samolotów rządowych i kontrole busów), ale czternaście lat przed katastrofą „Titanica” wydano powieść pt. „Futility” („Próżność”), w której luksusowy parowiec (podobny do rzeczywistego pechowca) również podczas dziewiczej podróży z Wielkiej Brytanii do USA, zderzył się z górą lodową i zatonął niemal w tym samym miejscu, pociągając za sobą na dno większość pasażerów, gdyż było zbyt mało… łodzi ratunkowych. Zatem nie tylko Polacy mądrzeją po szkodach…
2 maja 1994 wydarzyła się najtragiczniejsza katastrofa autobusu w Polsce – w Kokoszkach pod Gdańskiem. Wówczas zginęło 32 pasażerów i 43 zostało rannych. Autobus był przepełniony – zamiast 51 pasażerów (39 miejsc siedzących i 12 miejsc stojących) jechało w nim 75 osób (w tym kierowca, którego proszono o wzięcie ponadnormatywnej liczby pasażerów – znowu presja!). Pękła przednia prawa opona i pojazd gwałtownie skręcił w prawo, nadziewając się na drzewo na głębokość czterech metrów (gdyby nie było tego drzewa, to oczywiście ofiar byłoby znacznie mniej). Prawdopodobnie jest to największa tragedia na świecie spowodowana najechaniem autobusu na przydrożne drzewo.
22 lipca 2007 po dramatycznym zjeździe ze zbyt stromej drogi (szlak Napoleona pod Grenoblami), spadł w przepaść kolejny nasz autobus. Także wywierano presję (krótsza i szybsza trasa oraz chęć jej zwiedzenia, choć pojazd nie był technicznie przygotowany do tej przeprawy). Zginęło wtedy 26 pielgrzymów.
Presja jest jednym z podstawowych przyczyn katastrof, natomiast presja wspólnie z mgłą to gotowy przepis na niemal pewną katastrofę z winą zarówno osób kierujących, jak i wywierających nacisk.
Mirosław Naleziński