Odkąd na polsko – niemieckiej granicy nie ma kontroli granicznych, policja i celnicy narzekają. „Wcześniej klienci przyjeżdżali do nas, teraz musimy ich szukać”, mówią. Wykrycie przestępstw staje się trudniejsze.
Kilka razy w tygodniu polscy i niemieccy policjanci wspólnie patrolują granicę. Spotykają się na dawnych przejściach granicznych i stamtąd wyjeżdżają na patrol 30-kilometrowego pasa granicznego po niemieckiej stronie.
Kontrolują ciężarówki, autobusy, samochody osobowe, właściwie wszystko, co przejeżdża granicę. Tym razem nocna zmiana szuka m.in. dwóch autobusów skradzionych w Hanowerze.
Ginie wszystko, jak popadnie
„Zdarza się często, że kradną autobusy?”, pytam policjantów. „Kradną wszystko! Osobowe, autobusy, naszyny rolnicze. Niedawno zniknął z budowy dżwig za ponad milion euro. Jakby go ktoś rozkręcił i schował do walizki”, mówi niemiecki policjant, pan Thieme. Pytam o imię, a on na to z przekorą: „Nazwisko wystarczy”. Thieme i jego koledzy co kilka dni zabierają na patrol dziennikarzy, a „ci pytają ciągle o to samo”, tłumaczy.
Również następne pytanie należy do tych „częstych”: „Co decyduje o tym, który samochód jest kontrolowany?”. „Wyłapujemy wszystko, co nietypowe, ale czasem kontrolujemy też standardowo, bo zdarzają się niespodzianki”, tłumaczy Thieme. Jego polskojęzyczny kolega, Krzysztof Stoppel dodaje: „Jak widzimy młodego kierowcę w dresach za kierownicą nowego mercedesa to go zatrzymujemy”.
Duet – Thieme i Stoppel zna się dobrze. Na pierwszy rzut oka jakby się podzielili rolami: Łysy, poważny i atletycznie zbudowany pan Thieme jako „bad cop” i jego mniejszy partner z sympatycznym uśmiechem – „good cop”. Krzysztof Stoppel jest Niemcem polskiego pochodzenia. Mówi bez akcentu w obydwu językach.
Po polsku lepiej milczeć
Na początku służby w „Grenzschutzu” Krzysztof Stoppel chętnie mówił po polsku z kierowcami. „Myślałem, że to pomoże”, opowiada. Szybko jednak z tego zrezygnował, dodaje. „Polscy kierowcy często wtedy zaczynali dyskusje i nawet w ewidentnych przypadkach wykroczeń próbowali brać mnie na litość albo opowiadali bajki”, wyjaśnia Stoppel.
„Kiedy kontroluję ich po niemiecku, mają większy respekt i nie próbują mi wciskać kitu”, mówi. „Wtedy słyszę tylko: „Ja”, „Jawohl” albo: „Nicht verstehen” – dodaje z uśmiechem. Teraz Stoppel używa polskiego, gdy ktoś zupełnie nie rozumie albo: „Czasem, jeżeli spotykam miłych ludzi, to też im życzę na koniec po polsku szerokiej drogi”.
Wakacje w Polsce
Takich poliglotów jak Krzysztof Stoppel niemiecka policja ma niewielu. Pozostali uczą się polskiego na kursach. „Dzień dobry”; „proszę dokumenty”, „dziękuję” – te słowa zna niemal każdy, kto pracuje w pobliżu granicy. Liczba kursów języka polskiego w Federalnym Urzędzie Nauki Języków (Bundesprachamt) stale rośnie.
Krzysztof Stoppel od kilku lat organizuje też dla niemieckich kolegów wakacje w Polsce. „Po powrocie niejeden zapisuje się na kurs języka”, mówi. Tego lata 20-30 policjantów z rodzinami wybiera się razem na Mazury.
Polaków tak się nie boją
Tej nocy w mieszanym patrolu jeździ dwóch Niemców i Polak, Tomasz Tomaszewski. „My tylko asystujemy, aktywna pomoc jest dopiero, gdy pojawiają się problemy”, tłumaczy Tomaszewski. Także on potwierdza, że polscy kierowcy są wobec własnej władzy wybredniejsi, niż w Niemczech.
Na potwierdzenie policjant wskazuje jadącą za radiowozem ciężarówkę: „Proszę spojrzeć, jedzie za nami na parking już od paru kilometrów. U nas po zatrzymaniu usłyszałbym narzekanie, że to za daleko od trasy”, mówi Tomaszewski. „Tutaj jak kierowca wysiada, to nie słychać komentarzy”, dodaje. „Czasem się zastanawiam, dlaczego tak jest, ale na razie nie mam odpowiedzi”, mówi Tomaszewski.
W pełni księżyca
Chwilę póżniej na ogromnym, pustym parkingu odbywa się przy świetle księżyca i kilku lamp kontrola tureckiej ciężarówki. Turecki kierowca nie zna niemieckiego, większość odpowiedzi jest więc na migi. Policja chce wiedzieć, dlaczego wjechał z Polski do Niemiec pustą ciężarówką na tureckich numerach. „Ware – Polska, Deutschland neu, Turkey zurueck” – mówi. Policjanci od razu rozumieją, że zostawił towar w Polsce, a w Niemczech załaduje nowy i wróci do Turcji.
Jeżeli pojawia się podejrzenie o przemyt, policja prześwietla samochody rentgenem – taka instalacja też stoi na parkingu. Tym razem jednak rezygnują. „Trzeba mieć ku temu powody, bo inaczej kierowca może nam zarzucić, że narażamy jego zdrowie”, tłumaczy jeden z policjantów. Ale czasem się opłaca, mówi: „Niedawno na takiej kontroli koledzy znależli 10 kilogramów narkotyków”.
Tym razem policjanci sprawdzają samochód tylko „na oko”. Zaglądają nawet do lodówek i opukują pojazd z każdej strony. Po pół godzinie ciężarówka odjeżdża. Zanim ruszy, kierowca ponownie na migi prosi o pomoc w znalezieniu autostrady.
Miłość pod kontrolą
Krótko potem na tym samym parkingu policja kontroluje starego, czerwonego VW Polo na niemieckich rejestracjach celnych. Urzędników dziwi, że auto na czerwonych blachach wjechało do Niemiec z Polski a nie odwrotnie. Jak twierdzą, czerwone rejestraje często są wykorzystywane do nielegalnego wjazdu do kraju, ostatnio złapano tak kilka afgańskich rodzin z dziećmi. „Jak tylko gdzieś jest konflikt, to u nas pojawiają się uchodżcy”, mówi Krzysztof Stoppel. Z Afganistanu, Pakistanu, wcześniej z Czeczenii, dodaje Thieme. „Kiedyś nawet z Rumunii uciekła cała wioska”, wspominają.
Tym razem w czerwonym Polo siedzi jednak para zakochanych – chłopak ma bałkański akcent, a dziewczyna polski. Studenci tłumaczą, że jadą samochodem kolegi, któremu popsuł się on w Polsce kilka miesięcy temu. „Teraz mu naprawili, więc zabieramy z powrotem”, mówi dziewczyna. Policjanci chwilę się przyglądają i pozwalają odjechać.
Minibusy do kontroli
Najczęściej są kontrolowane minibusy. Zdaniem pograniczników w nich zwykle dochodzi do przemytu – ludzi, papierosów, narkotyków. Kiedy policjanci zatrzymują białego busa pełnego ludzi, kierowca wyraźnie się denerwuje. „Dobrze, że zapłaciłem ostatni mandat, bo by były teraz problemy”, mówi po cichu do kumpla. Policja opukuje samochód, sprawdza bagaż i dziękuje za kontrolę.
Jako następny wjeżdża na parking minibus z lawetą. Jacek i Paweł z Warszawy są w drodze na giełdę samochodową do Holandii. Policjanci dokładnie oglądają profil lawety. „Niedawno z takiej ramy wystawał sznurek, a jak pociągnąłem, to wyszło kilka metrów linki, a na niej wiele paczek papierosów”, mówi Thieme pewnym tonem, niczym myśliwy na polowaniu. „Niektórzy naprawdę mają pomysły, że aż dziw”, dodaje. Tym razem jednak nie było sznurka. Zwrócił więc uwagę, żeby wymienić przepaloną żarówkę i to wszystko. Tej nocy ani jeden samochód niczego nie przemyca, nie ma podejrzeń i nieścisłości. „W tej pracy nie ma reguł, trzeba liczyć się z niespodziankami”, mówią policjanci.
Każdy pilnuje swojego podwórka
Podczas kontroli funkcjonariusze Policji Federalnej („Bundespolizei) szukają głównie nielegalnie przemycanych ludzi. Policja landowa („Landespolizei”) sprawdza dokumenty i trzeźwość kierowców, a Urząd Celny („Zollamt”) ściga też nielegalne zatrudnienie.
Krzysiek i Jakub wiozą na północ Niemiec siedem Polek w średnim wieku. Pan Thieme podejrzewa, że kobiety jadą do pracy, ale niczego nie sprawdza. Na pytanie „dlaczego?” odpowiada: „Możnaby, ale po co? Nielegalna praca to nie nasza sprawa, to coś dla celników”. Potem dorzuca: „Nie ma co przesadzać, nie chcę być świętszy od papieża”.
Formalnie jednak każdy policjant może sprawdzić wszystko. Jeżeli więc kierowca jest pijany, to każdy z funkcjonariuszy dzwoni po kolegów z „Landespolizei” i ta kończy kontrolę. Podobnie, gdy ktoś zapomina dokumentów. Wtedy kierowca jest zabierany na posterunek i czeka, aż mu ktoś dostarczy papiery, żeby móc jechać dalej.
Satysfakcje i dylematy
Pytam, co w pracy patroli granicznych sprawia największą przyjemność. „Kiedy niespodziewanie trafia się w dziesiątkę”, mówi Thieme. W ubiegłym roku jego koledzy przypadkowo wykryli zorganizowany przemyt taksówkowy. „Nagle pojawiały się na autostradzie taksówki z Warszawy i bardzo szybko się zorientowaliśmy, że chodzi o zorganizowane struktury przemytnicze”, opowiada.
Najtrudniejsze przypadki zdarzają się zdaniem policjantów, gdy muszą aresztować rodziny próbujące się przedostać na zachód. „Czasem są przy tym dzieci, wtedy się staramy, by nie zauważyły, że chodzi o areszt”, tłumaczą policjanci, „kobiet z dziećmi zwykle nie zamykamy w celach, a na wielu posterunkach mamy zabawki, żeby odwracać uwagę dzieci od kontroli”.
O takich przypadkach trudno zapomnieć, mówi Thieme. „Każdy z nas wie, że te rodziny nie mają nic do stracenia, a ucieczka to dla nich życiowa szansa”. „Ale cóż… my jesteśmy od egzekwowania prawa, a cała reszta to już broszka polityków”.