Po wejściu Polski do Unii Europejskiej, a potem otwarciu rynków pracy poszczególnych państw członkowskich, Polacy masowo zaczęli wyjeżdżać za granicę w poszukiwaniu pracy. Wielu było tak zdesperowanych swoją złą sytuacją materialną, że przed spakowaniem walizek nie sprawdzili, jak wygląda życie na obczyźnie.
Niektórzy szybko przekonali się, że nie jest łatwo. Dokumenty, sprawy urzędowe, przedszkole dla dzieci, a nawet wynajęcie mieszkania nie jest tak proste, jakby mogło się wydawać. Tym bardziej, jeśli nie zna się języka, a jedyną pomocą jest książka z rozmówkami.
Mieszkająca od 22. lat w Brunszwiku świebodzinianka Anna Bertram od dawna przygląda się przyjeżdżającym do Niemiec Polakom. Kiedy poznała historię wielu rodaków, postanowiła im pomóc.
Najpierw było to załatwienie mieszkania, wypełnianie druków urzędowych, zwykłe ludzkie wsparcie w ciężkich chwilach i działalność przy misji katolickiej. Z czasem okazało się, że potrzebujących jest coraz więcej. Tak zrodził się pomysł, aby stworzyć POLDEH e.V Braunschweig Deutsch-Polnischer Hilfsverein- stowarzyszenie niosące pomoc Polakom.
Dziś należy do niego kilkadziesiąt osób. – Powstaliśmy, aby się integrować, pielęgnować tradycję, obyczaje i zwyczaje. Rodzice pracują od rana do wieczora, nie mają czasu dla dzieci. Zdarza się więc, że dzieci kaleczą język polski, ale też nie umieją dobrze języka niemieckiego, dlatego odbywają się zajęcia językowe. Odrabiamy razem lekcje. Niesiemy też pomoc psychologiczną, radzimy, jakie formalności trzeba załatwić. Niewielka grupa sprawdza przed wyjazdem, co trzeba zrobić. Skupiają się u nas osoby z okolic Brunszwiku, są też mieszkańcy Wolfsburga. Nie mamy żadnego wsparcia finansowego od państwa. Radzimy sobie dzięki składkom oraz darowiznom zamożnych osób. Są firmy, które za odpowiednią opłata pomagają Polakom. My robimy to za darmo – powiedziała nam pani Anna Bertram, na którą w stowarzyszeniu wszyscy mówią Aneta.
Podczas rozmowy podchodzi pan Piotr. Jest z Augustowa. Teraz mieszka w Brunszwiku. Rodzinę odwiedza najwyżej raz w roku. Do rodziny ma więc ponad 1000 kilometrów. Wyjazd to duży koszt. Z drugiej strony rodzina też mieszka za granicą, więc wszyscy muszą się umówić na jeden termin, żeby się spotkać przynajmniej raz na kilkanaście miesięcy. – POLDEH pomaga w sprawach socjalnych oraz prawnych. Żona się angażuje w działalność stowarzyszenia – zaznaczył mężczyzna.
Do stolika podchodzi pani Dorota z Polkowic. Zanim trafiła do Wolfsburga, zmieniali z mężem miejsce zamieszkania kilka razy. – Polak przyjeżdża do Niemiec i nie wie, jak wygląda tutaj funkcjonowanie. Niemcy to kraj biurokratyczny. Nasi mężowie idą do pracy, my wychowujemy dzieci, często nie możemy znaleźć zatrudnienia, bo nie znamy języka. Przyjechaliśmy wszyscy, żeby nie żyć ze sobą na odległość. Człowiek zostaje to sam ze swoimi problemami. Nie ma rodziny, przyjaciół, bo zostali w Polsce. Nie ma się komu tak po ludzku wygadać, pożalić. Nam, kobietom, często tyle wystarczy. POLDEH to dla nas ogromne wsparcie. Pomagamy sobie wzajemnie. Uczymy się języka, dzieci odrabiają zadania domowe – opowiadała pani Dorota.
W stowarzyszeniu jest także grupa wsparcia dla osób uzależnionych, których też przybywa. Ludzie nie radzą sobie z problemami, więc sięgają po używki. Zajęcia prowadzi pan Roman, który jest niepijącym od 20. lat alkoholikiem.
Działalność nie kończy się jednak w Niemczech. Stowarzyszenie wspiera Domy Pomocy Społecznej w Rokitnie i Toporowie, a raz w roku przyjeżdża do Kłodnicy (pow. świebodziński) na spotkanie integracyjne.
{gallery}galeria/poldeh{/gallery}
Podczas 3-dniowego urlopu Polacy integrują się ze sobą, a przede wsystkim odpowczywają. Zabieraja całe rodziny, zwiedzają województwo lubuskie. Wyprawa do Świebodzina to niecałe 400 kilometrów, które można pokonać w 3,5 godziny. Wiele osób w rodzinne strony musi jechać znacznie dalej, co zwiększa koszty. Ponadto cały weekend poświęca się w Kłodnicy swojej rodzinie, nie trzeba nikogo odwiedzać, załatwiać pozostawionych w Polsce spraw. Jest to czas, który rodzice spędzają ze swoimi dziećmi. – Kiedy tu jesteśmy wszyscy wokół mówią po polsku. To dla nas ważne, dlatego przyjeżdżamy tutaj. Wiemy, że jesteśmy u siebie – podkreślała pani Aneta.
POLDEH będzie się starał o środki z budżetu państwa lub projektów unijnych. Działalność oraz utrzymanie biura są kosztowne. Składki i darowizny nie wystarczają, a organizacja nie chce nikomu odmawiać pomocy. – Wiemy, że w Niemczech wielu Polaków jest wykorzystywanych przez rodaków. Chcemy okazać, że są też osoby, które chętnie pomagają się urządzić na obczyźnie, choć nie polecam wyjazdów w ciemno, zwłaszcza jeśli nie zna się języka – podsumowała pani Aneta.
—
Opr. /fot. Ewa Wójcik
{fcomment}