Nikomu nie trzeba przypominać, co w ubiegłym tygodniu działo się w Dąbrówce Wielkopolskiej. Do tej małej wsi obok Zbąszynka zjechały się nie tylko wszystkie lokalne media, ale także ogólnopolskie telewizje, które na bieżąco informowały o sytuacji. W czwartek na sesji Rady Powiatu Świebodzińskiego kierownik zarządzania kryzysowego Piotr Krzywy opowiedział, jak godzina po godzinie wyglądały działania wszystkich służb od momentu wybuchu pożaru.
Dopiero spokojna relacja i szczegółowy opis wszystkich czynności oraz podjętych decyzji pokazuje, jak wielotorowo prowadzona była akcja. Warto w tym miejscu podkreślić, że sztab kryzysowy powołany przez starostę zbierał się kilka razy dziennie, oprócz tego bez przerwy trwały konsultacje samorządowców ze strażakami, policjantami, inspektorem sanitarnym, inspektorem ochrony środowiska. Wszystkim koordynował Piotr Krzywy.
– Pożar obejmował obszar dwóch hektarów. Paliło się około 30 tys. ton zgromadzonych odpadów przemysłowych, czyli takich, które mają w sobie dużą zawartość plastiku, folii i papieru i różnego rodzaju tworzyw sztucznych – tłumaczył radnym P. Krzywy podczas sesji. – Skierowano na miejsce dużą ilość sił i środków straży pożarnej. Uciążliwość polegała na tym, że tego typu pożary emitują bardzo duże zadymienie. Ten dym jest uciążliwy i gryzący. Efektem spalania tych odpadów są rożnego rodzaju dioksyny i związki chemiczne, dlatego musieliśmy szczególną uwagę zwrócić na bezpieczeństwo mieszkańców z najbliższego otoczenia zakładu – mówił kierownik zarządzania kryzysowego i dodał, że już w dzień wybuchu pożaru zebrał się po raz pierwszy sztab kryzysowy. Działaniami na polecenie wojewody miał kierować starosta świebodziński w związku z miejscem wystąpienia zagrożenia.
Także w feralną sobotę Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska rekomendował rozpatrzenie ewakuacji mieszkańców. Taką decyzję sztab podjął i o godzinie 16.00 burmistrz Zbąszynka Wiesław Czyczerski na podstawie przysługującego mu prawa wydał zarządzenie dotyczące ewakuacji nakazowej. – Polegała ona na ewakuacji części ulicy Poznańskiej od zakładu Wexpool do linii torów kolejowych. W sumie ewakuowano 60 osób: 33 przymusowo, reszta w zakresie samoewakuacji. Wymagało to ogromnego zaangażowania sił policji, ponieważ nie dość, że policja otrzymała komunikat i zarządzenie burmistrza, że mieszkańcy mogą ewakuować się do przedszkola przy ul. Małej w Zbąszynku, że zostały zapewnione wszystkie niezbędne elementy do zakwaterowania tej ludności, to jeszcze trzeba było tłumaczyć, że jest to dla ich dobra i dla ochrony ich zdrowia – usłyszeli radni powiatowi.
– Możecie sobie państwo wyobrazić, jakie były nastroje tych ludzi przez uciążliwość tego zakładu. Od 1 lipca prowadziliśmy tam działania związane z insektami i teraz przez ten pożar reakcje mieszkańców osiągnęły apogeum. Mieliśmy bardzo utrudnione działania. Udało się jednak bez użycia siły ewakuować tych mieszkańców. Nikt nie skorzystał z miejsca naszykowanego przez burmistrza i sztab. Wszyscy ewakuowali się do własnych rodzin – informował P. Krzywy.
Oprócz mieszkańców i konieczności zapewnienia im bezpieczeństwa, kolejnym, jak się wkrótce okazało potężnym problemem był dostęp do wody, bez której ugaszenie pożaru było niemożliwe. Kiedy kierownik zarządzania kryzysowego opowiadał, jak wyglądało zabezpieczanie akcji gaśniczej w wodę, radni robili coraz większe oczy. Jakby dopiero w tym momencie dotarło do nich, z jak wielkim pożarem mieli do czynienia strażacy. – O tym trzeba powiedzieć. Na godzinę strażacy podawali 50 tys. litrów wody. Tłoczono wodę w hałdy o wysokości 8 metrów. W poniedziałek pojawił się problem. Wypompowaliśmy całą wodę ze zbiornika w Wexpoolu i mamy krytyczny stan sieci wodociągów w Zbąszynku. Jeżeli nie zaprzestaniemy pobierania wody, 7 tys. mieszkańców zostanie bez wody na tydzień czasu, ponieważ doszłoby do skażenia ujęcia – mówił P. Krzywy.
– Mogło dojść do przerwania dostarczania wody przez dwa tygodnie dla mieszkańców trzech miejscowości – wtrąciła inspektor sanitarna Arleta Miśkiewicz.
– Sytuacja stała się dramatyczna. Komendant wojewódzki zadysponował cysterny z innych powiatów. Każda cysterna o pojemności 25 tys. litrów. Ustawiono też ogromny agregat tłoczący wodę na terenie jeziora w Lutolu Mokrym. Cały czas cysterny się podmieniały i zasilały jeden ciąg ogniowy. Drugi był tłoczony ze stawu w Dąbrówce Wielkopolskiej. Dziś ten ogromny staw jest suchy. Wszystko zostało wypompowane. Dowoziliśmy też wodę ze stawu w Rogozińcu. Tam też nie ma już wody – mówił P. Krzywy i dodał, że w czwartek sytuacja była już opanowana. Strażacy dotarli do centrum pożaru. Hałda wypaliła się z 8 do 3 metrów. Trwało dogaszanie, które finalnie zakończyło się w piątek, a więc dzień po wystąpieniu P. Krzywego na sesji powiatowej. – Sytuacja znacznie się poprawiła po zadysponowaniu na miejsce przez komendanta wojewódzkiego podnośników. Akcja prowadzona z góry przyniosła efekt – zaznaczył P. Krzywy.
– Trzeba było zamknąć strefę bezpośrednio graniczącą z miejscem pożaru. Wyznaczyliśmy strefę. Oznakowaliśmy ją. Zamknęliśmy całą ulicę Poznańską, aby ułatwić działania służb, ponieważ, jak państwo widzieliście, duże zainteresowanie mediów powodowało, że osoby nieuprawnione chciały dotrzeć jak najbliżej miejsca zdarzenia. Wyznaczyliśmy tak zwane strefy zapowietrzone. Skorzystaliśmy z oznakowania burmistrza Świebodzina, ponieważ wcześniej miasto zakupiło oznakowanie na wypadek wystąpienia świńskiej grypy. Zamknęliśmy dojazd z ulicy Piastowskiej, a także techniczną betonową drogę dojazdową do zakładu Wexpool. Policja zorganizowała posterunki stałe. Mieszkańcy i służby były wpuszczane na zasadzie kontroli. W domach pozostały zwierzęta, które należało karmić. Zalecenia inspektora sanitarnego oraz powiatowego lekarza weterynarii było takie, aby zwierzęta pozostawały w zamknięciu. Miała być zapewniona odpowiednia wentylacja. Wiatr cały czas zmieniał kierunek, przez co ta uciążliwość była duża – mówił kierownik.
W niedzielę po południu warunki atmosferyczne spowodowały, że dym stał się bardzo uciążliwy. Ciśnienie powietrza powodowało bowiem, że dym nie unosił się, tak jak wcześniej, ale snuł się niczym mgła po uliczkach Dąbrówki, co utrudniało oddychanie. Właśnie dlatego sztab podjął decyzję o dobrowolnej ewakuacji kolejnej części wsi. Dla mieszkańców przygotowano miejsca w internatach w Zbąszynku i Rogozińcu.
– Szukaliśmy możliwości, jak zbadać zawartość dymu wydobywającego się z wysypiska. Okazało sie że taki pojazd wyposażony w spektometr jest na wyposażeniu w Komendzie Miejskiej Straży Pożarnej w Gorzowie Wielkopolskim. Zaczęliśmy badać zawartość powietrza, jednak ograniczenia tego urządzenia polega na tym, że wykrywa ono tylko tlenek węgla i cyjanowodór. Okazało się, że cyjanowodoru nie było, a zawartość tlenku węgla wynosiła od 6 do 10 ppm. Dopuszczalny jest nawet poziom do 100 ppm, a przy 200 ppm po trzech godzinach pojawiają się objawy takie jak bóle głowy. Nie byliśmy w stanie zbadać zawartości innych związków chemicznych, dlatego utrzymaliśmy możliwość dobrowolnej ewakuacji – relacjonował P. Krzywy.
Dopiero w poniedziałek (dwa dni po wybuchu pożaru) zebrał się sztab kryzysowy z udziałem służb wojewody. Podczas tego posiedzenia okazało się że Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska posiada wóz specjalistyczny do badania zawartości powietrza. Komendant wojewódzki PSP podjął też decyzję, że ściągnie przez sztab centralny wóz specjalistyczny z Poznania. Dzięki temu badania były prowadzone dwutorowo i nie wykazały one, aby dym był toksyczny. – Musimy sobie zdawać sprawę z tego, że ta chmura dymu szła wysoko. Strażacy w aparatach tlenowych weszli jednak w miejsce, gdzie zadymienie było największe, więc wyniki były dość miarodajne. Uciążliwość dymu była znaczna – mówił P. Krzywy.
Oprócz ewakuacji ludzi sztab kryzysowy musiał także wziąć pod uwagę potencjalną ewakuację zwierząt gospodarskich. W Dąbrówce w wielu gospodarstwach hodowane są trzoda chlewna i bydło. Działania powiatowego lekarza weterynarii były prowadzone przez cały czas. Na szczęście nie było zagrożenia dla zwierząt.
Arleta Miśkiewicz nie chciała szczegółowo opowiadać o działaniach inspekcji sanitarnej, ponieważ przez niemal tydzień wydanych i podjętych decyzji było bardzo dużo. Inspektor sanitarna dodała tylko, że lipcowa akcja związana z insektami pomogła w działaniach po pożarze. – Ogromna ilość służb. Oprócz inspekcji sanitarnej, także inspekcja ochrony sanitarnej, inspekcja ochrony roślin i nasiennictwa, służby weterynaryjne i inne osoby zaangażowane w funkcjonowanie tego zakładu. Jest ten zakład na cenzurowanym od około 3 miesięcy. To nie jest dobre, ale ułatwiło nam działania, ponieważ wszyscy mieszkańcy Dąbrówki znali mnie, znali Piotra Krzywego i mieliśmy już trochę szlaki przetarte. Wiedzieliśmy, kto i za co odpowiada na terenie gminy, gdzie mamy potencjalne zagrożenia. Pod względem zdrowotnym zupełnie niemierzalne zagrożenie. Wszystko w teorii wiedzieliśmy, ale praktycznie nie da się tego zbadać podczas akcji gaśniczej. Teraz będziemy mogli to określić, jak zostanie zewidencjonowane, ile odpadów uległo spaleniu, ile substancji chemicznych zostało wydalonych do środowiska – mówiła A. Miśkiewiczi i dodała, że sytuacji bezpośredniej zagrożenia zdrowia i życia w tej chwili dla mieszkańców Dąbrówki nie ma.
Ewakuowani mieszkańcy wrócili do swoich domów w środę. Wówczas zlikwidowano także posterunki stałe. Jak poinformował nas bryg. Dariusz Paczesny, strażacy zakończyli swoje działania w piątek. Obecnie trwa analiza skierowanych do Dąbrówki sił i środków. Wiadomo, że akcja była kosztowna i wyczerpująca dla wszystkich służb obecnych na miejscu. Jak już wspominaliśmy w poprzednich publikacjach, świebodzińska komenda straży pożarnej pracowała w zmienionym systemie. Strażacy przychodzili do pracy częściej niż zwykle.
Starosta Zbigniew Szumski mówił, że na podsumowanie sytuacji, jak ma miejsce w Dąbrówce przyjdzie czas. W czwartek trwała jeszcze akcja gaśnicza. Urzędnik zauważył, że potrzebne są odpowiednie badania, aby określić, czy w sąsiedztwie Wexpoolu można normalnie żyć, że należy zbadać wpływ pożaru na środowisko. – Przeszliśmy realną szkołę zarządzania kryzysowego – mówił starosta i podkreślił, że aktywność służb wojewódzkich zwiększyła się dopiero w poniedziałek. Z. Szumski przypominał wręcz, że przez pierwsze dwa dni nie było zainteresowania w Gorzowie i Zielonej Górze pożarem na wysypisku. – W sobotę było wielkie zdziwienie i wielki opór przed sprowadzeniem samochodu badającego stan powietrza, a w poniedziałek te samochody się tam mijały – mówił i przypomniał, że kilkanaście miesięcy temu trwały dyskusje na temat zasadności funkcjonowania w Świebodzinie inspekcji sanitarnej. Stacja miała zostać zamknięta. Nie wiadomo, jak wyglądałyby działania sanepidu w lipcu i obecne, gdyby samorządy nie walczyły o pozostawienie placówki w naszym mieście.
– Co dalej? Nie wiadomo, co dalej. Dzisiaj główna rola należy do WIOŚ i w ślad za nim PINB, a wszystko to już dzisiaj zbiera prokurator. Prawo prawem, ale do przepisów musi być dołączony zdrowy rozsądek i realna ocena sytuacji. Cóż z tego, że wszystko jest teoretycznie zgodnie z prawem, jeśli generalnie to nie działa. Ludzie tego na sto procent nie odpuszczą. Na dziś jest osiągnięty ten efekt, o którym ludzie od dawna mówią, to znaczy zakład jest zamknięty, nie produkuje, ale jest bomba ekologiczna w środku i teraz problem jest taki, że albo to rozwiąże sam właściciel zakładu, albo gmina będzie miała potężny problem za kilkadziesiąt milionów złotych. Patrz: Nowa Sól. Leży wielka hałda, do której nikt się nie przyznaje i jest to duży problem – tłumaczył starosta.
W czwartek zakład był zamknięty, ponieważ trwała akcja gaśnicza. Dziś sytuacja wygląda tak, że zakład funkcjonuje. Jak powiedział nam zastępca burmistrza Zbąszynka Jan Makarewicz, Wexpool to zakład prywatny, więc urzędnicy gminni nie mają wiedzy na temat harmonogramu wywozu i przywozu odpadów. – Zakład został przekazany protokolarnie przedstawicielowi zakładu. Wg mojej wiedzy nie ma przeciwwskazań do wznowienia działalności. Nie umiem w tym momencie powiedzieć, czy służby kontrolne wydały już jakieś decyzje w sprawie możliwości przyjmowania kolejnych odpadów przez zakład. W tej chwili zakład jest pod nadzorem służb kontrolnych. W momencie pożaru na placu było 70 tys. ton odpadów – usłyszeliśmy od urzędnika ze zbąszyneckiego magistratu.
Nie może być mowy o „normalnym” funkcjonowaniu firmy, na teren której strażacy przez tydzień wlali miliony litrów wody, która przez tydzień objęta była pożarem, która po zakończeniu akcji wygląda jak pobojowisko i która jest znienawidzona przez większość mieszkańców Dąbrówki, a może nawet całej gminy. Poprzednie zdarzenia, które miały miejsce w Wexpoolu, a więc mniejsze pożary, insekty, uciążliwy smród, śmieci fruwające po okolicy oraz fakt, że przez tyle lat mimo wszystko zakład działał „normalnie”, wydaje się, że tylko cud sprawi, że w Dąbrówce przestanie funkcjonować sortownia, a na jej placu nie będą zalegać setki ton odpadów.
—
Opr./fot. Ewa Wójcik