Nasz świat opiera się na komunikacji, wykorzystując jej zasoby przekazujemy nasze myśli, pragnienia, uwagi, poglądy, dzięki niej wskrzeszamy rewolucje, doprowadzamy do płaczu, uszczęśliwiamy, niszczymy i budujemy…
Komunikowanie się nie jest to, jak powszechnie się kojarzy, jedynie słowo mówione, nie jest to tylko i wyłącznie treść padająca z ust do uszu i z powrotem z ust do uszu, jedynie 7 % komunikowania się są to słowa, reszta to mimika twarzy, ton głosu. W mojej pracy, mam nadzieje w miarę interesującej, chciałabym opisać sposób porozumiewania się poprzez sztukę, mam zamiar zagłębić się w poezji pokazać jak piękny i dziwny świat ona reprezentuje.
Poczynając już od starożytnych autorów literatura objawia nam swoje możliwości w kształtowaniu języka metaforycznego, języka, który mimo swojej rzadkości w codziennych rozmowach wydaje się taki zrozumiały, moje pytanie brzmi dlaczego?? Dlaczego, pomimo patetyzmu płynącego z słów poety jesteśmy w stanie zrozumieć go, a nawet przeżywać z nim jego udrękę, bądź radość? Dlaczego wyrażamy nasze emocje w sposób tak normalny mówiąc „źle mi dzisiaj” lub „zakochałam się”, i nie odczuwamy żadnego dyskomfortu kiedy czytamy w jakimś wierszu o podobnych emocjach tyle że opisanych w taki górnolotny sposób? Po co nam poezja skoro udziwnia uczucia, a nie przekazuje ich wprost? Dlaczego my rozumiemy autorów, a wręcz się z nimi utożsamiamy? Płacząc, śmiejąc się udowadniamy, że rozumiemy język pisany, rozumiemy te metafory, współgramy z nimi.
Czasy starożytne na ogół kojarzą nam się z czymś odległym, ludzie przedstawiani w opisach z tamtejszego okresu są dla nas zupełnie odmienni, ich „technologia”, nauka, możliwości są w naszym mniemaniu ograniczone, cóż dopiero ich mentalność, język. Wyobrażając sobie nasze spotkanie z taką postacią z zamierzchłych czasów, sądzimy, że nie potrafilibyśmy się z nią w żaden sposób porozumieć, oni swoje a my swoje…Nie jest jednak to prawdą, przyjrzyjmy się ich kulturze i odpowiedzmy sobie na pytania: czy naprawdę są oni tak bardzo różni od nas? Czy naprawdę nie potrafimy pojąć ich rozumowania?
Czy naprawdę czasy minione są tak różne od naszych? Może każda miniona epoka jest dla nas niezrozumiała? Czy faktycznie rozumiemy bardziej poezję współczesną niż z minionych czasów? Możliwe, że język sztuki tak naprawdę jest uniwersalny, a może to nasze uczucia i potrzeby człowieka są niezmienne?
Oto parę przykładów, dla mnie samej żaden czas miniony, nie jest miniony, ludzie zawsze byli i są, a ich uczucia są niczym wstęga Mobiusa – w nieskończoność powtarzające się. Ale moim zadaniem jest poddać pod wątpliwość…nie dostarczać informacji.
1. „Gdy spoczniesz w grobie, nikt cię z tęsknotą nie wspomni, żadnego serca nie wzruszysz, nikt nie zapłacze po tobie…”
2. „ Szukam nauczyciela i mistrza
niech przywróci mi wzrok słuch i mowę
niech jeszcze raz nazwie rzeczy i pojęcia
niech oddzieli światło od ciemności”
Pierwszym przykładem jest wiersz, a raczej jego fragment, „dla nie znającej poezji” Safony. Drugim jest dzieło Miłosza „Ocalony”…jak każdy pamięta są to dwa twory artystyczne oddzielone od siebie olbrzymim okresem czasowym…mimo to chyba nietrudno stwierdzić…”tak rozumiem…wszystko rozumiem”. Oczywiście teraz mogłabym stwierdzić, że dzieło zostało dokonane…tak rozumiemy poetów i tak język ten jest niezmienny a komunikacja nie jest ograniczona czasem czy mentalnością. Nie zrobię jednak tego, zamiast kończyć zawiłość sztuki pisanej zamącę w głowie tym, którzy twierdzą, że poezja to nie filozofia, to tylko słowo. Przyjrzyjmy się teraz jednemu z wielu wykształtowanym przez epoki nurtowi, zwanemu „poezją futurystyczną”:
„Uchodzone umyślenia upapierzam poemacę
i miesięczę kaszkietując księgodajcom by zdruczyli
skieszeniłem
księgosłalnia kolelując porozwszechnia wzdaleczeniu
niewieściątko z długowłosia źrenicuje umojone strofowania
wsłodyczeniu liści do mnie….”
Futurobnia Bruno Jasieński 1921
Oczywiście aby zaspokoić niesłabnącą ciekawość przetłumaczę go na język polski. Autor ni mniej ni więcej mówi, że spisuje swoje myśli na kartkach papieru po zcym oddaje je do druku, i dostaje za to pieniądze. Z drukarni jego dzieło trafia do księgarni, która rozpowszechnia jego teksty, następnie jakaś kobieta, niewiasta, o długich włosach po przeczytaniu jego strof pisze do niego słodki list. Nie należy obrażać się, że z taką łatwością przetłumaczyłam ten fragment, stanowczo nie chodziło mi o to, że ktoś mógłby go nie zrozumieć, wręcz przeciwnie jestem pewna, że większość od razu wiedziała o co tam chodzi. Interpretując te parę neologizmów chciałam pokazać jak prosto byłoby stwierdzić piszę, oddaję do druku, w księgarni zostaje to sprzedane, ktoś to czyta i piszę do mnie list. Wyobraźmy sobie jaki wysiłek włożył autor aby przekazać nam to swoim językiem, który nawiasem mówiąc przerósł swoją formą samą treść. Ale mimo to gdzieś, pomimo tego utrudniania nadal zachodzi komunikacja. Dostaliśmy zakodowaną informację, i odkodowaliśmy ją, język pomimo udziwnień jest przecież taki prosty, przyjrzyjmy się raz jeszcze „..umyślenia upapierzam” przecież to takie proste…czyż nie?
Zastanawiające jest też to, że istota ludzka ucząca się naszego języka szybciej mogłaby zrozumieć sens tych słów, a to przez to, iż jego język nie jest tak ukształtowany, a to oznacza, że szybciej kojarzy i przyjmuje pewne udziwnienia. W ten oto sposób dochodzimy do stwierdzenia, że komunikacja w danym społeczeństwie opiera się na pewnych przyzwyczajeniach. Metafory w wierszach albo też te wszystkie patetyczne słowa biorą się z symboliki danej kultury. Swoją drogą gdyby kultura nie uznawała pewnych wyrażeń, zwrotów za patetyczne, faktycznie nie posiadałyby one takiej funkcji.
Komunikacja więc, szczególnie w poezji, musi opierać się na pewnych kulturowych regułach, przykazaniach. Z drugiej jednak strony przecież nie każdy porównuje człowieka zakochanego do trupa….jak uczynił to Jan Andrzej Morsztyn, pisarz okresu barokowego, więc nie ma się co dziwić pewnemu przeginaniu, przyznaję również rację tym, którzy sądzą, że celowo wybrałam tą epokę i ten wzór kultury zwany w tamtejszym okresie „dworskim”. A oto kilka słów z tego nieprzejednanego dzieła:
„Leżysz zabity i jam też zabity
Ty – strzałą śmierci, ja – strzałą miłości,
Ty krwie, ja w sobie nie mam rumianości,
Ty jawne świece, ja mam płomień skryty. […]”
Dalej autor posuwa się do wniosków, które możliwe, że przypominają osobę chorą umysłowo ale posłuchajmy….
„[…] Ty jednak milczysz, a mój język kwieli,
Ty nic nie czujesz, ja cierpię ból srodze,
Tyś jak lód, a jam w piekielnej śreżodze […]”
Widzimy, że autor wyszedł od porównywania siebie – zakochanego – do trupa, a skończył z wyznaniem, iż nawet trup ma lepiej od niego.
Zakochani mogą teraz kiwać głowami w wielkim zrozumieniu… i w porządku…ale dlaczego??
Na pewno nie dlatego, że mieliśmy szanse być nieboszczykiem, sądzę że wypływa to z naszych kulturowych uwarunkowań. Trup to nic innego ale zmarły człowiek, ktoś kto nic nie czuje, dziwne może się wydawać porównywać ból zakochania z martwym ciałem ale czytając go nie zastanawiamy się nad tym, odczuwamy, rozumiemy, że zakochany autor cierpi katusze, że nie potrafi poradzić sobie z tym co ma w sercu… rozumiemy to gdyż w naszej kulturze często używamy podobnych porównań na co dzień, rozumiemy to gdyż nasza symboliczna kultura wyucza w nas pewnych komunikacyjnych zwrotów, mających na celu lepsze porozumiewanie się. Różnorodność metafor wynika z ciągle zmieniających się uczuć…z ciągłych prób, każdego z nas, na przekazanie ważnych dla nas informacji, a przecież nie zawsze wystarczy jedno słowo, jedno proste słowo. Zapewne bywało w życiu każdego z nas, że zwykłe „kocham Cię” wydawało się zbyt szare aby mogło określić to co się z nami działo.
Przejdźmy jednak do ostatniego z najważniejszych moim zdaniem zjawisk w poezji, jest nim onomatopeja…weźmy takie zwykłe „bum, bum, bum” i zastanówmy się co też to znaczy. Odgłos kroków na schodach, dudnienie policji w nasze drzwi gdy sąsiad zaczyna skarżyć się na odgłosy, wybijany rytm…samo „bum, bum, bum” to tylko parę liter, które coś tam może i przekazują… ale na pewno nie nawiązują z nami jakiegoś porozumienia, najwyżej wzbudzają ciekawość odbiorcy, dopiero kolejne zdania kolejne słowa dają nam obraz całości, przekazywana informacja nabiera sensu. Onomatopeja to ni mniej ni więcej jak dźwiękonaśladownictwo, harmonia naśladowcza, dobrym przykładem zapewne jest wiersz Antoniego Słonimskiego „Alarm”
„[…]
Ktoś biegnie po schodach.
Trzasnęły gdzieś drzwi.
Ze zgiełku i wrzawy
Dźwięk jeden wybucha rośnie,
Kołuje jękliwie,
Głos syren – w oktawy
Opada – i wznosi się jęk:
„Ogłaszam alarm dla miasta Warszawy!”
I cisza
Gdzieś z góry
Brzęczy, brzęczy, szumi i drży.
I pękł
Głucho w głąb
Raz, dwa, trzy,
Seria bomb.
To gdzieś dalej. nie ma obawy.
Pewnie Praga.
A teraz bliżej, jeszcze bliżej.
Tuż, tuż.
Krzyk jak strzęp krwawy.
I cisza, cisza, która się wzmaga.
„Uwaga! Uwaga!
Odwołuję alarm dla miasta Warszawy! […]”
Jak widać wiersz ten jest pełen dźwięków, jeśli można tak powiedzieć. Dlaczego sądzę, że jest to komunikacja? Te „dźwięki” sprawiają, że sami czujemy się jakby bomba miała gdzieś wybuchnąć tuż, tuż nad nami. Zwiększa to nasze doznania, a tym samym autor o wiele intensywniej przekazuje nam własne przeżycia, a co za tym idzie komunikacja między odbiorcą i autorem jest prostsza i bardziej owocna.
Na koniec dodam tylko, że to strzępy myśli, zagmatwane, może nie wyjaśniły niczego konkretnego, ale czyż nie jest przyjemnie usłyszeć, że rozumiemy i komunikujemy się w pewien sposób z artystami wieków minionych? W wierszach często odnajduję tą chwilę ukojenia między uczeniem się i pracą, właśnie dlatego, że zawsze znajdę coś co pozwoli mi się utożsamić, zawsze wtedy mam wrażeni, że rozumiem, że wiem o co chodziło autorowi, a przecież jeśli komunikat dociera do adresata to czyż to nie jest triumf komunikacji?
Alma Białoszewska